Naszym zdaniem lubrykant to must have. Trzeba mieć go po prostu pod ręką, aby móc cieszyć się bardziej intensywnymi doznaniami w czasie seksu – partnerowanego, solo, z akcesoriami. W zasadzie każdego. No ale nie zawsze się da. Czasem się skończy, czasem seks jest w nieplanowanym miejscu i czasie, a my nie mamy saszetki z lubrykantem pod ręką. Zdarza się. Czy i co może go zastąpić? Czego możemy użyć jako domowego lubrykantu, a od czego trzymać się z daleka?
Olej kokosowy jako lubrykant
Powrót do natury obserwujemy coraz częściej. Sięgamy po produkty bio, mało przetworzone, wiele rzeczy robimy sami. W tym właśnie domowy lubrykant z olejku kokosowego. Propozycje takich zastosowań pojawiają się na różnych forach internetowych, w social mediach, nawet część fachowców, ginekologów i seksuologów, wypowiada się na temat używanie olejku kokosowego jako lubrykantu.
Co ciekawe, w odróżnieniu np. od swojskiego oleju rzepakowego, ten kokosowy faktycznie zyskał uznanie.
Za używaniem oleju kokosowego jako lubrykantu przemawia jego naturalność. Jest przyjazny dla skóry, często wykorzystywany do kosmetyków DIY. Często jest pod ręką, bo wiele osób używa go w kuchni. Faktycznie daje dobry efekt poślizgowy.
Są również minusy. Olej (nie tylko kokosowy) może uszkodzić prezerwatywę i pomóc wam mieć dzieci. Z drugiej strony podobno (ważne słowo) wpływa niekorzystnie na ruchliwość plemników, więc jeśli dzieci chcecie mieć… Na pewno trudno pozbyć się go ze środka i może zaburzać florę bakteryjną w waginie. Z drugiej strony (znowu) sam w sobie ma działanie antybakteryjne i antywirusowe. No i nie zawsze wiemy, co kupujemy. Czysty olej kokosowy jest uważany za super food, ale czy mamy pewność, że kupujemy produkt o faktycznie idealnej czystości?
Polecamy jego używanie czy odradzamy? Naszym zdaniem niby można w sytuacjach awaryjnych, ale nie odważymy się powiedzieć jednoznacznie „Tak, to bezpieczne, róbcie sobie domowe lubrykanty z oleju kokosowego” (w zasadzie nic nie trzeba robić, wystarczy posmarować).
Wazelina jako lubrykant?
Wazeliny jako lubrykantu używa się coraz rzadziej, jest obecnie zdecydowanie mniej popularna, niż kilkadziesiąt lat temu. Słusznie. To jeden z produktów, od których lepiej trzymać się z daleka. Wazelina może uszkadzać prezerwatywy i zwiększać ryzyko ciąży i przeniesienia chorób wenerycznych. Nie wchłania się, więc zostaje w miejscach intymnych, co zwiększa możliwość infekcji, zapaleń bakteryjnych, podrażnień. Wazelina jest też naprawdę tłusta i zabrudzona nią pościel wygląda mało estetycznie.
Oliwka jako lubrykant
Kolejny domowy lubrykant, który może uszkodzić prezerwatywę. Co prawda dobrze wpływa na skórę, w końcu aplikujemy je maluszkom, ale oliwka dla dzieci jako lubrykant również powinna być stosowana wyłącznie w sytuacjach podbramkowych. Może zaburzać naturalne pH pochwy, powodować infekcje, podrażnienia, reakcje alergiczne, ze względu na zawarte w niej składniki. Nie jest to przecież produkt czysty i przewidziany z myślą o stosowaniu zewnętrznym
Ślina jako lubrykant
Bardzo często występuje w tej roli, zwłaszcza na filmach xxx. Splunięcie na penisa, następnie włożenie go do pochwy i wszystko gra. Cóż, nie do końca. Ślina ma kiepskie właściwości nawilżające, szybko wysycha i nie jest przecież sterylna. Wszystko to, co mamy w buzi, przechodzi przez ślinę do waginy. Bakterie i wirusy również (przy seksie oralnym nie ma problemu, bo nie ma też przejścia śliny w głąb waginy). Ratunkowo przy seksie analnym – ok, ale tylko tak.
Masło, balsam, mydło jako lubrykant?
Masło to oczywiście Ostatnie tango w Paryżu. Nie idźcie tą drogą. Mydło, w płynie albo spienione, może dać poślizg, ale wysusza śluzówkę – zły pomysł. Balsamy i inne płynne kosmetyki? Wewnętrznie, do penetracji lepiej nie, z uwagi na ryzyko podrażnień. Przy masturbacji zewnętrznej tylko awaryjnie.
Co zamiast lubrykantu – podsumowanie
Jeśli skończył się wam lubrykant, to najlepiej jest… wyjąć zapasową buteleczkę z szafki. Serio. Domowych lubrykantów szczególnie powinny unikać osoby z tendencją do podrażnień, infekcji intymnych, wrażliwą skórą. Parę minut radości (no, może dłużej) może zakończyć się kilkoma dniami pieczenia. Jednak jeśli już faktycznie nie macie nic specjalistycznego pod ręką, to możecie użyć olejów roślinnych – najlepiej kokosowego albo oliwy, tłoczonych na zimno. Chociaż żadnego z nich nie możemy polecić do stałego stosowania.